Dharamsala z PrzewodNIKĄ ;)

Przez ostatnie kilkanaście lat udało mi się odwiedzić sporo miejsc. Do żadnego, oprócz jednego nie pojechałam ponownie. To tylko do Dharamsala wróciłam trzy razy i mam nadzieję, że niebawem będę tam po raz czwarty 🙂 To dla mnie wyjątkowe miejsce.

*** Trochę ogólnych informacji o Dharamsala oraz jak się tu dostać znajdziesz w moim poprzednim poście tutaj:

DHARAMSALA (INDIE), czyli tam, gdzie znów chcę wrócić, „mała Lhasa” i Dalajlama, pierożki momo, Holi, Ajurweda, bhagsu cake, Panchakarma, Triund, masala chai, Diwali …

🙂 DHARAMSALA …

…znaczy tyle co … schronienie. W czasach kolonialnych Brytyjczycy szukali tu ucieczki przed upalnym latem. Potem, z końcem lat 50-tych schronienie znaleźli tu Tybetańczycy, a wśród nich Dalajlama.

Mówi się o górnej i dolnej Dharamsala. Górna to tak naprawdę 3 niewielkie, sklejone ze sobą miasteczka: McLeod Ganj, Bhagsunag oraz Dharamkot. Ciężko wyczuć, gdzie kończy się jedno, a gdzie zaczyna drugie i trzecie 😉

Sami zobaczcie:

W Dharamsala czuję zawsze duuuużo życzliwości i otwartości.

Brak pośpiechu. Moc międzynarodowego uśmiechu.

Ciągłe niedowierzanie, że to dla nas naprawdę za ostre.

Wiarę w moc skumulowanego światła w Diwali. Dziecięce i dorosłe sypanie się kolorowymi proszkami podczas Holi.

Unoszący się w powietrzu „smog współczucia”.

Współistnienie tradycji, kultury i ludzi Indii i Tybetu.

AJURWEDĘ 🙂

Magię prostego życia. Dharmę prostego zawodu. Proste jedzenie i mega aromatyczne masale.

Wsparcie otaczających miasteczko gór.

Wodę z siłą wodospadu ! 😀

🙂 WIDOKI

Widoki są po prostu azjatyckie 😉 Po kilku dniach przyzwyczajamy się do nich. Plątanina kabli, osioł, krowa i koza na głównej ulicy, złoty szyld w chylącym się ku upadkowi budynku, trochę gruzu, trochę butelek, trochę różności zwanych u nas pieprznikiem, zmęczone sztuczne kwiaty w rowie. Kobiety dźwigające na głowie piasek na budowę. Jeszcze nie zapytałam czemu te panie tak pracują.

Podnosimy głowę do góry i widzimy piękne góry. W oddali wodospad. Wsiąkamy w tą atmosferę i wiemy, że tutaj po prostu tak jest.

Popijamy codziennie „cieniutką” masala chai (w Polsce często podają o wiele mocniejszą, bardziej aromatyczną i ostrą) oraz „gingerlemonhoney” w warunkach, w których Magda Gesser zarządziłaby zamknięcie lokalu. A nie zajrzeliśmy jeszcze na zaplecze 😉 Ja jednak czuję się tu „bezpieczna kulinarnie” i nigdy mi nic nie było.

🙂 SMAKI

Jedzonko tutaj jest mniaaaam, jest pyszne. Tybetańskie. Indyjskie. Zwykle trochę zbyt ostre. Ale to nieważne, kiedy trzy posiłki w restauracji kosztują mniej niż najprostsze dzienne menu z Biedronki … Na świeżo przyrządzane, z lokalnych produktów … Długo się na nie czeka, a to dobry znak. Shahi paneer to kosmos, Malai kofta to kosmos … Warzywno – serowe pierożki momo w „Tibet kitchen” to kosmos … Bhagsu cake to obowiązek … 😉

(—–>Galeria opowiada swoją własną historię, kliknij na zdjęcie, jeśli chcesz dowiedzieć się, co mówi)

🙂 LUDZIE

W każdej podróży są widoki. W każdej podróży są smaki. Ale to ludzie są naj… 🙂 Chłopaki – paralotniarze z Biru, dziewczyny – masażystki z Bhagsu …Wszyscy napotkani, przemili ludzie, z którymi nie dało się nie uśmiechać i nie dało się nie śmiać 😉 Na kolejny raz potrzebuję więcej zdjęć z nimi, bo wielu tu jeszcze nie ma.

Ludzie, od których dostać można hinduskie imię 😉 Moje hinduskie imię to „Neer”. Kiedy sprawdziłam co dokładnie znaczy okazało się, że „Neer meaning in English is Water, One Of The Five Elements Of The World, It Is The Essence Of Life. Neer is in top trending baby boy names list ” Czyli mam topowe imię chłopięce, znaczy tyle co „woda”, wymawia się „NIR” i bardzo mi się podoba 🙂 Nika Neer. Proste, praktyczne. No i to idealna receptura harmonizująca dla Pitty-Vaty 😀

I dostałam je od dziewczyny, której imię znaczy tyle co „córka boga” (czyli od wysoko postawionej rodziny 😀 😀 😀 ). Dziękuję !

🙂 DIWALI

Zawsze staram się odwiedzić Dharamsala jesienią lub wiosną. Nie jest za gorąco, nie jest za zimno, świeci słońce, powietrze jest przejrzyste, pogoda w sam raz do eksplorowania. Fantastycznie, gdy uda się utrafić w obchody Diwali lub Holi. To ruchome święta, więc w każdym roku trzeba sprawdzić, kiedy wypadają. Na przykład Diwali przypadało w tym roku na daty 22-26 października (24 był wieczorem „świateł” czyli zapraszania bogini Lakszmi i zapalania mnóstwa lampek „diyas”). Kolejne święto kolorów – Holi będzie w 2023 roku obchodzone 8 marca. Czyli fantastyczny prezent na Dzień Kobiet :)!

🙂 PRZYGODY

W Dharamsala można przeżyć sporo przygód. Na pewno polecić mogę:

  • Ajurwedyjsko -tybetańsko – medytacyjną
  • Triundową
  • Birową

🙂 Ajurwedyjsko -tybetańsko – medytacyjna

jest dla tych, którzy chcą doświadczyć któregoś z licznych masaży ajurwedyjskich lub tybetańskich, konsultacji z lekarzem Ajurwedy lub medycyny tybetańskiej, procesu oczyszczania lub nawet panchakarmy, spotkań i kursów medytacyjnych. Oraz przeróżnych warsztatów rozwojowych, których jest tu bez liku. Wystarczy iść do spożywczaka, a tam już czekają najświeższe plakaty z najnowszymi „eventami”. Szczególnie polecam Tushitę i niesamowity kurs „Make your Mind an Ocean”, na który udało mi się tym razem załapać, więc wiem co i jak, i jest naprawdę świetny ! 🙂

(—–>Galeria opowiada swoją własną historię, kliknij na zdjęcie, jeśli chcesz dowiedzieć się, co mówi)

🙂 🙂 Triundowa

jest dla tych, którzy lubią bajeczne górskie widoki. Takie gwarantuje trekking na Triund. Nie idzie się tam łatwo drogą z Bhagsu, nad wodospadem, oj nie. W zasadzie naprawdę cały czas pod górę, i dłużej niż pokazują Google maps. Około 3-4 godzin. Drogą, której czasem nie widać. Można to zrobić jednego dnia, można zostać tam na noc, można wrócić tą samą drogą, można inną. Chcę to powtórzyć i tym razem zajść jeszcze dalej, chociaż idąc pod górę przyrzekałam sobie, że już tu nie wrócę 😉 ! Ale myślę, że widać po zdjęciach, że waaaaarto 😉

🙂 🙂 🙂 Birowa

jest dla tych, którzy lubią oglądać góry z góry i nie boją się oderwać od ziemi. Ja sama do tej pory nie wiem jak się na to zgodziłam, jak to zrobiłam. Lot był niesamowity, z wysokości ponad 2500 m.n.p.m. Po taki fantastyczny w lot w tandemie na paralotni pojechać trzeba do miejscowości Bir, oddalonej ok.2 h taksówką od Dharamsala. To podobno miejscówka nr 1 w Azji, i nr 2 na świecie. Jak to mówi moja towarzyszka tej podróży Ewa – „jest warun”!

I jeszcze kilka widoczków z Dharamsala:

(—–>Galeria opowiada swoją własną historię, kliknij na zdjęcie, jeśli chcesz dowiedzieć się, co mówi)

Też chcesz jechać do Dharamsala 🙂 ?

Ja tak. Dharamsala to moja trochę taka DHARMAsala 🙂

I taka paczuszka kolorowego proszku też jest już gotowa na Holi, na marzec 2023 😉

„Jesteś tym, czym twoje głębokie pragnienie,

Jakie twe pragnienie, taka twoja wola,

Jaka twoja wola, taki czyn,

Jaki twój czyn, taki los.”

/Brihadaranyaka Upanishad IV.4.5./

DHARAMSALA (INDIE), czyli tam, gdzie znów chcę wrócić, „mała Lhasa” i Dalajlama, pierożki momo, Holi, Ajurweda, bhagsu cake, Panchakarma, Triund, masala chai, Diwali …

Opowiem Ci o Dharamsala, chcesz 😊?

(Zrób sobie jakąś dobrą herbatkę, włącz tą kojącą mantrę poniżej, a w okolicach 4 minuty usłyszysz piękne dźwięki tradycyjnego indyjskiego instrumentu- Sitaru, ja zaczekam tu na Ciebie i zaraz jedziemy dalej😊😊😊)

Opowiem Ci o Dharamsala.

O  Dharamsala, ale ja nazywam ją Dharmasala. DHARAMsala —-> DHARMAsala. W tym słowie, jak widzisz,  przeskoczyły u mnie literki, a kilka  linijek niżej będzie już wiadomo dlaczego 😊

Spośród wszystkich podróży najbliżej mi właśnie do Dharamsala, chociaż oficjalnie to 4917 km od mojego domu. Więc, to najbliżej sercem 😉

To jedyne miejsce na mapie moich podróży, w którym byłam dwukrotnie i do którego chcę wrócić tak szybko, jak tylko się da. Ale kiedy to piszę, w styczniu 2021 jeszcze nie ma widoków na tak dalekie podróże, jeszcze naszą rzeczywistością są maseczki, godziny dla seniorów w sklepach i kolejka do szczepień.  

Sama nazwa Dharamsala znaczy tyle, co schronienie, i rzeczywiście je daje. Poczułam to ja, poczuł to także Dalajlama i Tybetańczycy. Znajduje się ono w północnych Indiach, i co jeszcze piękniejsze, w zachodnich Himalajach. Jest nazywane „małą Lhasą”.  Dlaczego ? Właśnie dlatego, że od ponad 60 lat jest to główny ośrodek emigracji tybetańskiej i mieszka tu Dalajlama.

Mówi się o górnej i dolnej (tej właściwej) Dharamsala. Górna to tak naprawdę 3 niewielkie, sklejone ze sobą miasteczka: McLeod Ganj, Bhagsunag oraz Dharamkot. Zobacz, to drogowskaz na skrzyżowaniu w centrum McLeod, pólgodzinnym spacerem można dotrzeć i do Dharamkot i do Bhagsu:

(Nawiasem mówiąc drogowskaz zrobiony z typowym dla Hindusów brakiem przejmowania się szczegółami, wynika z niego, że do Dharamkot jest 1800 km, a do Bhagsunag 1,5 km. Nie wiadomo czemu wskoczyły niepotrzebnie te zera do Dharamkot… Bo było akurat miejsce ? ;-P)

Podczas moich dwóch pobytów tutaj udało mi się pomieszkać w każdym z tych 3 miasteczek,  najdłużej zaś w Bhagsu.

DHARMAsala.

To nie literówka.

Specjalnie tak piszę, specjalnie tak nazywam Dharamsalę.

Moje doświadczenie pokazuje, że taka podróż, przejście procesu Panchakarmy, a może po prostu samo to miejsce, może być porządną zwrotnicą dla odnalezienia Dharmy – takiej drogi życiowej, która przynosi największy sens i spełnienie. Może pomóc w przyjrzeniu się swoim wartościom i  zastanowieniu, jaki kierunek obrać. W otworzeniu „rozwojowej puszki Pandory” 😉😉😉, jakim jest zadanie sobie pytań „Co jest moje?”, „Za czym tęsknię ?”Co jest warte mojego czasu?”, Czym chcę się dzielić z innymi? . Chociaż, tak naprawdę, takie pytania krążą za nami wszędzie i mogą nas dopaść i w McLeodGanj, i w McDonald’s 😉

A jeśli już wskoczył tu McDonald’s, to pomyślałam o czymś jeszcze. Zobacz… DharMASALA. Masala. Masala to mieszanka. Hinduskie słowo oznaczajce mieszankę przypraw i ziół. Takie mieszanki są wszechobecne w kuchni indyjskiej. Taki na przykład paneer makhani, moja ulubiona, zdradziecko pyszna, wegetariańska potrawa nie istniałby bez mieszanki cynamonu, kardamonu, kurkumy, kozieradki i innych pachących cudów. Więc, jeśli piszę DHARMASALA, to mam na myśli mieszankę tego, co sprawia, że życie smakuje wspaniale. I potężnym składnikiem tej mieszanki jest Dharma. I każdy z nas ma ją inną.

A teraz wracam na ziemię 😉

Przed drugim, tym razem samotnym wyjazdem do Indii, mówiłam do siebie, że po powrocie nic już nie będzie takie jak było i  nie myliłam się. Nie tylko zamknęły się granice, kiedy byłam jeszcze w Indiach, nie tylko wpadłam po powrocie prosto w objęcia kwarantanny, ale także jak lawina potoczyły się zmiany. Zmiany, zwroty na tyle duże, że nazywam teraz Dharmasalę, DHARMAsalą 😊

To fotka z 18 marca, z Okęcia. W momencie, kiedy wracałam do Polski nic już nie latało oprócz lotów specjalnych. Wszystko było „Cancelled’.

Dlaczego Dharamsala ?

(ostrzegam, że będę teraz zaczynała tyle razy zdanie od „Bo”, aż nie wyczerpie powodów dla których ją odwiedziłam 😉)

😊 Bo tu spełniły się moje marzenia o świętowaniu największych hinduskich świąt: jesienią święta świateł czyli Diwali  oraz wiosną święta kolorów, czyli Holi .To święta rangi naszego Bożego Narodzenia i Wielkanocy, z tymże dzięki kolorowym proszkom sypanym przez cały dzień podczas Holi to ty zamieniasz się tu w kolorową pisankę, tak jak ja na zdjęciu, a na Diwali nie ma choinki, tylko mnóstwo świeczek.

(—–>Galeria opowiada swoją własną historię, kliknij na zdjęcie, jeśli chcesz dowiedzieć się, co mówi)

😊Bo tu spełniło się moje marzenie o samotnej podróży do Indii i poddaniu się trwającej 21 dni, najgłębszej  terapii oczyszczającej w Ajurwedzie, zwanej Panchakarmą. Po niej zmienia się ciało, umysł i dusza, ale to baaardzo długa historia 😉

(—–>Galeria opowiada swoją własną historię … )

😊Bo ilekroć tu jestem, widzę jak żyją razem, w przyjaznym uścisku Hindusi i Tybetańczycy. Na przemian słychać tu tybetańskie „Tashi Delek” i przepiękne „Namaste” a nad miasteczkiem unosi się coś, co nazywam „smogiem współczucia”. W każdej chwili można też spotkać przemieszczającego się gdzieś ze swoim orszakiem lub dającego akurat wykład Dalajlamę.

(—–>Galeria … 😉)

😊Bo można pomedytować tu  z otaczającymi miasteczko górami (piękną, potężną górą Triund, którą widziałam co rano ze swojego okna), wodospadem, lasem ….

😊Bo uwielbiam kuchnię indyjską i tybetańską, a tu mogę pochłaniać na zmianę pierożki momo, paneer makhani (tak, to ten 😉), zupę thukpa i parantha codziennie,  mając taki oto banknocik jak poniżej.

😊Bo uwielbiam tu spacerować, czyli medytować w ruchu i spotykać mnichów w „lesie flag” – zielono-kolorowym otoczeniu Pałacu Dalajlamy.

😊Bo tu mieszka nauczycielka Ajurwedy, która wywarła ogromny wpływ na moje rozumienie Ajurwedy oraz terapeutka-masażystka, która wywarła spory nacisk na moje ciało 😉 Tutaj poznałam też moją szaloną przyjaciółkę z szalonej Ibizy 😊

😊Bo wciąż czeka tu na mnie wiele do odkrycia, rzeczy, na które nie starczyło czasu poprzednimi razami: trekking na Triund, słynny punkt widokowy Naddi, jezioro Dal, Gallu Temple, Instytut Norbulingka, spotkanie z astrologiem wedyjskim, wizyta w tybetańskim centrum zdrowia i co ważniejsze – wciąż mogę  tu rozwijać moją pasję – pogłębiać swoją wiedzę z Ajurwedy i zaprzyjaźniać się z nią coraz bardziej.

😊A może tak naprawdę ciągnie mnie po prostu do słynnego, niepozornego, przepysznego bhagsu cake oraz ciepłego, korzennego masala chai ?

😊PS. A może dlatego, że zawsze marzyłam, żeby ktoś stał tak z kartką na lotnisku i na mnie czekał 😉 I spełniło się, hurra !!!

Jest w tym miejscu coś, czego nie potrafię do końca nazwać, co znów ciągnie moje serce w podróż prawie 5000 km od domu 😊

Co można fajnego stąd przywieźć ?

Dla mnie, Niki zafascynowanej zarówno Ajurwedą i Indiami, jaki i Tybetem  mnóstwo rzeczy …

 Oto kilka pomysłów :

  • zioła i herbatki ajurwedyjskie, np. bazyliowa Tulsi czy herbatka z kwiatów Rododendronu
  • wesołe wełniane szaliki i kapcie
  • ajurwedyjski cukier („zdrowszy”, bo mniej oczyszczony, z mikroelementami zachowanymi)
  • miseczki  długo trzymające ciepło do dań indyjskich, kupione od zamykającej się na zimę knajpki
  • czarny kardamon pachnący uwędzeniem
  • olejki do masażu, w tym słynny Mahanarayan
  • a tu, w tym rulonie mandalę na ścianę

I wreszcie kilka słów dla tych, którzy także chcieliby tu przybyć i nie wiedzą jak i za ile.

Jak tu dotarłam najpierw  w październiku 2019 (na 2 tygodnie) i potem lutym 2020 (na miesiąc) ?

1. Najpierw samolotem LOT z Warszawy do Delhi.

2. Potem zabawną, niskobudżetową linią SpiceJet z New Delhi na lotnisko Kangra, najbliżej położone Dharamsala. Można wybrać także lot linią Air India.

3. A potem już taksówką do Dharamsala, które tak, jak wspominałam składa się z dolnego Dharamsala i górnego Dharamsala (McLeod Ganj, Bgagsu Nag oraz Dharamkot).

Standardowo najwyższy koszt to bilety lotnicze (łącznie ok. 3000 zł w obie strony), do tego trzeba jeszcze doliczyć koszt e-wizy (taka na 30 dni to wydatek rzędu 110 zł), koszt taksówki z lotniska do Dharamsala (ok. 50 zł) oraz noclegów (od 30 zł/noc) lub pakietów Panchakarmy, jeśli to ona jest celem podróży.

Jak i kiedy tu dotrę po raz trzeci ?

Jeszcze nie wiem … 😉

Ale skoro… :

„Jesteś tym, czym twoje głębokie pragnienie,

Jakie twe pragnienie, taka twoja wola,

Jaka twoja wola, taki czyn,

Jaki twój czyn, taki los.”

/Brihadaranyaka Upanishad IV.4.5./

…. to wierzę, że uda się tu wrócić 😊😊😊

I jeszcze jeden rzut oka na Indie i Dharamsala …

Chania, piracko piękna wyspa Gramvousa, kreteńskie dakos, szmaragdowo-turkusowy raj Balos, Elafonisi, lebiodka kreteńska -TOP ATRAKCJE KRETY :)

Zatrzymuję wzrok na tym zdjęciu na dłuższą chwilę. Przestrzeń. Niebieskość. Wolność. Spokój. Totalnie wciągający, absolutnie uzdrawiający widok.

Za to między innymi kocham Grecję, za jej szacunek dla natury, za to, że z wyspy nie wystaje ani ogromny komin ani 30-piętrowy wieżowiec ani gigantyczny baner reklamowy. Kominy, wieżowce i banery nie mają mocy uzdrawiania. Nie zawsze dogadują się z naturą, nie zawsze ją rozumieją i nie zawsze szanują.

Przez 8 lat, rok w rok udawało się nam poznawać kolejne greckie wyspy. Najpierw była Zakynthos, potem Lesbos, Thassos, Lefkada, Skiathos, Korfu, Kefalonia, a w 2019 Kreta. Każda inna, każda piękna.

W 2020 i teraz w 2021, wszyscy wiemy, najbezpieczniejszą podróżniczą destynacją zwykle okazuje się polska wersja RODOS 😀

Po wirze podróży przyszła więc mielizna podróży zagranicznych i ocean podróży krajowych. I dość czasu, by opisać te jeszcze nieopisane i wrócić do pięknych, otulających serce wspomnień.

Wracam więc na Kretę, jej zachodnią część, którą udało się odwiedzić w czerwcu 2019 roku.

🙂 CHANIA

Fantastyczne miasteczko – port wenecki, po którym można włóczyć się godzinami. Od latarni morskiej, przez portowy deptak, położoną w głębi część turecką (Topanas) i fantastyczną dzielnicę żydowską (Evraiki). Czas na przystanek i szklaneczkę schłodzonej Retsiny i dalej, z powrotem do odkrywania.

Niezliczona ilość knajpek przyda się póżniej, gdy zrobi się nieco chłodniej. Najlepiej i tak byłoby zostać tu do zachodu słońca i znów, po kolacji ruszyć w stronę pięknie oświetlonej latarni morskiej.

🙂 WYSPA GRAMVOUSA, zwana też Wyspą Piratów

Będąc w zachodniej części Krety nie sposób pominąć Gramvousy. Na tą wyspę trzeba przypłynąć, na tą gorę trzeba się wspiąć. Bo tylko wtedy naszym oczom mogą ukazać się takie widoki. Kolory natychmiast przewracają nam w głowie, uciszają plątaninę niepotrzebnych myśli i kierują je jednym nurtem ku morzu zachwytu.

Niełatwo odwrócić się od tego widoku, ale także warto. Na szczycie tego skalistego, 140-metrowego klifu znajduje się jedna z najbardziej imponujących na Krecie twierdz weneckich. Pochodząca z XVI w, otoczona długim na ok. 272 m murem, przez długie lata była schronieniem dla piratów, dlatego często nazywana jest Wyspą Piratów.

🙂 LAGUNA BALOS

Balos to najczęściej fotografowane miejsce na Krecie, dotrzeć tu można drogą morską z portu w Kissamos. Warto wspiąć sią na wzgórze, by zobaczyć ją z dystansu, zobaczyć ją z góry, tak jak przedstawiana jest na pocztówkach.

Delikatny, jasniuteńki piasek, krystaliczna, płytka, od taka w sam raz do brodzenia sobie, turkusowa woda. Kolory mienią się w oczach – cieniutki margines granatu przechodzi w turkus, błękit, szmaragd i masę innych odcieni.

Zdjęcia tylko w niewielkim stopniu oddają ile cudowności można tu zobaczyć.

🙂 WYSEPKA ELAFONISI

Drugie po lagunie Balos najpopularniejsze miejsce na Krecie. Słynne dzięki przepięknej plaży z piaskiem o różowym kolorze.

Tego dnia, kiedy przybyliśmy na wyspę były tu już tłumy. Cała obiecana różowość była niestety zadeptana, nie było też ani kawałka wolnego miejsca nieudekorowanego ludzkimi ciałami. Udało się sfotografować taki kawałek niezmąconej niczym różowej cudowności 😉

🙂 GRECKIE SMAKI

Po latach odwiedzania różnych miejsc na świecie wiem, że smak to słońce, świeżość, lokalność, prostota. Do tego jedyny składnik, który my możemy dać od siebie – uważność.

Ucztowanie, celebrowanie posiłku, nieśpieszne jedzenie, podkręca smak wszystkiego.

Grecy mocno trzymają się tego przepisu. W sumie to nie trzymają się, to dla nich oczywiste, to dla nich naturalne.

Zdjęcia pokaża całą tą smakowitą prawdę. Jedziemy od lewej do prawej i w dół. Będę po kolei nazywać te pyszności.

Kolokithakia tiganita (smażona cukinia w panierce), spanakopita (ciasto szpinakowe z fetą), saganaki tyri (smażony ser), dakos (grzanki z pomidorem i serem -grecka odpowiedź na bruschettę al pomodoro), znów spanakopita, jogurt z miodem piniowym, gyros (grecki kebab z kilkoma frytkami w środku), tzatziki (dip jogurtowy), spanakotyropitakia (pierogi z szpinakiem i fetą) i najlepsze, ręcznie krojone frytki, horiatiki (sałatka grecka, napiszę jeszcze o niej odzielnie poniżej) i schłodzona Retsina (białe lub różowe wino o ciekawym, sosnowym posmaku),

Ta lista greckich przysmaków nie ma końca, a cztery, pięć przystawek wystarczy, by przemienić obiad czy kolację w prawdziwa ucztę.

🙂 MAGIA CHORIATIKI, CZYLI SAŁATKI GRECKIEJ

Niby skład ten sam (pomidory, ogórki, papryka, oliwki, czerwona cebula, oregano, feta, oliwa), a za każdym razem wygląda troszkę inaczej i za każdym razem smakuje fantastycznie. Pełne słońca warzywa tworzą sałatkę wiejską, bo taka jest jej prawdziwa nazwa. To prawdziwa grecka królowa i nigdy nie smakuje w Polsce tak jak na wyspach ;(

🙂 MAGIA GRECJI, czyli SIGA-SIGA

Widoki, smaki. Od lat jestem absolutnie zakochana w greckim jedzeniu, ale też greckim podejściu do życia, nieśpiesznym celebrowaniu go, powolnym smakowaniu wszystkiego co dobre i piękne w naturze.

Napełnić oczy zielenią i błękitem nietkniętej przyrody, przestrzenią i wolnością, jaką oddycha.

Poczuć zapach oregano, pesteczki dojrzałego pomidora, widzieć właściciela knajpki w każdej swawolnie pokrojonej frytce.

Przejść się uliczkami maleńkich miasteczek, powylegiwać sie jak kot na słońcu, nigdzie się nie śpieszyć.

🙂 CO PRZYTARGAŁAM Z KRETY ?

Nie da się tak, żeby nie przywieźć chociaż kilku skarbów z każdej podróży. Tym razem były to:

  • oliwa
  • miód tymiankowy i pomarańczowy
  • suszone zioła – oregano, werbena cytynowa, lebiodka kreteńska (na zdjęciu z napisami diktamo/ditanny) – trochę jakby oregano, gatunek rosnący tylko tutaj
  • kozi ser
  • sekcja alkoholowa: wino kreteńskie, sosnowo smakująca Retsina, miodowe raki

PS. Gdy będę tu kolejnym razem, marzy mi się wędrówka Wąwozem Samaria, pięknym, głębokim, najdłuższym w Europie.

I jeszcze jedno spojrzenie na ten szmaragdowo-turkusowy raj 🙂

Zatoka Kotorska, njeguszyckie sery, Jezioro Szkoderskie, wino Vranac, suszona szynka, Wąwóz Tary -TOP ATRAKCJE CZARNOGÓRY :)

szkoderskie jezioro

   Pod koniec września wygrzewamy się w przyjemnych 31 stopniach, przez okna autobusu podziwiając góry i troszkę już jesiennie pokolorowane drzewa. Przepiękne buki.  Cyprysy jak w Toskanii, ale jednak w Montenegro. W Czarnogórze.

Czarnogóra – kraj wielkości naszego województwa lubuskiego zasadę „Małe jest piękne” spełnia w 100%.

Zachwyca tu niby-fiord w Kotorze, oliwka urodzona 2000 lat temu, dziewicza przyroda, w tym wysokie, niezadeptane góry Durmitoru, w których na razie jest tylko garstka wytyczonych szlaków.

Tu jest największe jezioro na Bałkanach (wiosną, gdy okalające je niziny ulegają zalewaniu, osiąga swoją maksymalną powierzchnię 530 km kwadratowych), najdłuższy tunel na Bałkanach (tunel Sozina= 4189 m),  a także 2 z 3 prapuszczy istniejących w Europie (ta trzecia to ta nasza, własna,  Białowieska).

Co najbardziej mnie tutaj zachwyciło:

🙂 JEZIORO SZKODERSKIE

Wraz z okolicami tworzy największy park narodowy w kraju. To też największe jezioro na Bałkanach, wspólny skarb Czarnogóry i Albanii. Żeby zobaczyć je z góry, tak jak na zdjęciach, trzeba pojechać trasą przez Ostros-Livari -Duravci- Virpazar. Żeby popływać po jego wodach, trzeba dojechać do malutkiej miejscowości Virpazar, skąd startują łódki. Koszt godzinnej przejażdżki  to ok. 8-10 EURO.

szkoderskie jez

j szkoderskie

j.szkoderskie

szkoderskie

szkoderskie jeziorko

szkoder (2)

szkoderskie jez (2)

j. szkoderskie

Chętnie bym tu jeszcze posiedziała, to jezioro jest magiczne :

popatrzmy sobie stąd na jezioro

 

🙂 WĄWÓZ TARY

Durmitor – największy masyw górski w Czarnogórze. A w nim Tara, najgłębszy kanion Europy i jednocześnie trzeci największy wąwóz na świecie. W najgłębszym miejscu osiąga on głębokość 1300 metrów.

W poprzek wąwozu biegną liny kolejki tyrolskiej, którą można się przejechać. (Na zdjęciach widać małe, czarne robaczki to właśnie zjeżdżający nią odważni ludzie).

A  w dole wąwozu płynie rzeka z wodą o niespotykanym, przepięknym kolorze.

A w górze wąwozu słynny Most Đurđevića o długości ponad 360 metrów.

kanion tary

wąwóz tary

tara

most na tarze

 

🙂 CZARNE JEZIORO

Żabljak – górska stolica Czarnogóry, coś ala nasze Zakopane w wersji mini. Rolę Morskiego Oka pełni tu Czarne Jezioro /Crne Jezoro/, które w pełnym słońcu na szczęście wcale nie jest czarne, tylko mieni się przepięknym bukietem zielono – niebieskich barw.

jezioro czarne

czarne jezioro

DSC00025 (2)

jezioro czarne

jezioro czarne (2)

 

🙂 ZATOKA KOTORSKA

Była akurat mocno zamglona, kiedy ją ujrzeliśmy, stąd może nie wywarła na mnie piorunującego wrażenia.  Ale piękna. Piękna. Zjazd do niej poprzedzony 25 agrafkami na trasie P1 Cetinje – Kotor. Na mapie wygląda to tak:

mapa trasa cetinje- kotor

A w realu tak:

zatoka kotorska (2)

zatoka kotorska (2)

zatoka kotorska

 

🙂 KOTOR

Pięknie odbudowany po poteżnym trzęsieniu w 1979 roku,  wpisany na listę UNESCO. Jego wąskie, kręte uliczki, sympatyczne placyki, kawiarenki tworzą  niepowtarzalny klimat. Kolejnym razem wybierzemy się na spacer po górujących nad miastem, ciągnących się przez 4,5 kilometra murach obronnych, bo teraz się to nie udało.

🙂 Miasteczka z duszą, warte odwiedzenia, a wśród nich:

  • STARY BAR, który bardzo ucierpiał po trzęsieniu ziemi i został opuszczony przez mieszkańców, pozostały jednak ciekawe ruinki.  Niedaleko niego prawdziwy cud długowieczności -najstarsze w Europie drzewko oliwne- STARA MASLINA, która ma ponad 2000 lat.

stara (2000) maslina

  • PERAST – malutkie portowe miasteczko z ok. 300 stałymi mieszkańcami, pełna spokoju perełka. Miejsce idealne na kawę i kawałek pysznego lokalnego ciasta migdałowego w jednej z przytulnych nabrzeżnych kafejek z widokiem na dwie wyspy: św. Jerzego (Sveti Djorde) oraz Matki Boskiej na Skale (Gospa od Škrpjela)

  • CETINJE, dawna stolica z Czarnogóry. Warto zjechać drogą z Cetinje do Kotoru,  bo nie ma ładniejszych widoków na Zatokę Kotorską niż na tej trasie.

🙂 Jest jeszcze BUDVA, stolica czarnogórskiej turystyki, największa imprezownia, z największą dyskoteką na świeżym powietrzu na Bałkanach „Top Hill”.  Do tego niewielka starówka. I tyle. Jedziemy dalej.

🙂 No i ULCINJ, niedaleko którego mieszkaliśmy. Położone tuż przy granicy z Albanią. Właśnie tu zaczyna się najdłuższa piaszczysta, prawie 14 kilometrowa Wielka Plaża /Velika Plaza/. 90%  mieszkańców Ulcinj to albańczycy, co widać w orientalnym charakterze miasteczka, które większego uroku nabiera po zmroku. Bardzo ładnie oświetlona twierdza, zapach sziszy na ulicach.

🙂 WYSPA ŚWIĘTY STEFAN /Sveti Stefan/

Najbardziej pocztówkowe miejsce. Aktualnie siedziba ekskluzywnych hoteli, gdzie wejście na plaże i poleżenie tam na leżaku to inwestycja 100 EUR.

święty stefan

Co zjeść i co wypić:

   Na próżno szukać w Czarnogórze fast foodów w stylu Mc Donalds, KFC, Pizza Hut. Nie ma ich tu. Ani jednej sztuki. Żaden tu jeszcze  nie dotarł. Ufff. Co parę   kroków piekarnie (Pekara), w których można na szybko zjeść faszerowane mięsem, szpinakiem lub serem ciasto filo, czyli popularny tu burek. Taki fast food, ale pyszny.

Njeguszyckie sery i szynka. Njeguški pršut czyli wędzona bukowym drewnem szynka. Produkowana we wsi Njeguši. Duma Czarnogóry.

szynki się suszą w Njegusi

Suszą się szynki w Njegusi

Cevapi oraz pljeskavica, najpopularniesze dania, oba przygotowywane z mięsa mielonego.

Ryby. Punjeni šaran, czyli nadziewany karp z jeziora Szkoderskiego. Zupy rybne.

Jeśli czerwone wino, to pyszny, wytrawny Vranac. Jeśli lokalne piwo, to Niksicko -jedyny lokalny browar.

Jeśli coś słodkiego, to priganice z miodem – takie powiedziałabym placuszki o smaku pączków, które ciężko przestać jeść.

Kulinarne skarby, czyli co zabrać ze sobą do domu: ser (njeguski sir), suszona szynka (njeguska prsuta), miód, wino. Ja dorzuciłam jeszcze do koszyka górskie zioła, no bo jak to tak wrócić z podróży bez ziół. Nie potrafię 😉

kulinarne skarby

   Podoba mi się, że nie trzeba tu znać żadnego języka obcego, by rozumieć większość rzeczy i się dogadać. Dodatkowym atutem jest fakt, że witając się słowami „Dobro jutro” po czarnogórsku mówię „Dzień dobry”, ale jednocześnie po polsku to już jakbym czarowała sobie udane jutro ;-P

PS. Arek i Aga – Jeszcze raz dziękujemy za super dwa dni spędzone razem w podróży po wyspie!!! Powtórzmy to! Już wiemy, że wrażenia niezapomniane, a po rejsie na wzburzonym jeziorze i rozwianych wiatrem grzywach w naszym wypożyczonym kabriolecie da się szybko wyzdrowieć z przeziębienia😉

nad jeziorem

Plaża Myrtos, wino Robola, jaskinia Melissani, Fiskardo, mantola, turkusowo-szmaragdowo morze – TOP ATRAKCJE KEFALONII :)

myrtos4

    2.20 h lotu od Polski jest miejsce, do którego nie dotarły jeszcze masowo wielkie sieciowe hotele, wielkie sieciowe sklepy oraz większość tego, co składa się na nasze życie, życie mieszkańców dużych miast.

Wystający ponad horyzont komin fabryki czy elektrociepłowni? Nieobecny.

Połyskująca szkłem mega galeria handlowa czy wieżowiec? Brak.

Frytki o tak nieokiełznanych kształtach, że na pewno były krojone ręcznie ? Oczywiście 😉

Naręcza tymianku rosnące przy drogach łączących główne miasta ? Jak najbardziej 😉

Długo czekamy na sałatkę grecką? Tak. Pan jest Grekiem, lubi życie bez pośpiechu, a poza tym musiał pójść zerwać pomidory 😉

Kefalonia 🙂

Przepięknie zielona, najbardziej górzysta i największa spośród Wysp Jońskich. Najbliższe jej sąsiadki to: Zakynthos, Itaka oraz Lefkada.

Po tragicznym trzęsieniu ziemi (ponad 7 stopni w skali Richtera) w 1953 roku, w którym bardzo ucierpiała cała wyspa, nie wznosi się budynków wyższych niż 3- piętrowe.

Ludzie są bezpieczniejsi, a niezasłonięte krajobrazy prezentują się dumnie.

Rolnictwo, rybołóstwo, turystyka. Tym zajmują się mieszkańcy Kefalonii, przez co wielu z nich wiedzie życie niemal takie samo, jakie wiedli ich dziadkowie.

Spokój (słynne greckie siga-siga).

Smakowanie (życia).

Są tutaj bardzo mocno obecne, na każdym kroku odczuwalne.

I to nam bardzo pasuje 😉 😉 😉

To siódma wyspa grecka, na której jestem. I już widzę, że najbardziej zielona. I najmniej zadeptana. Kefalonia na szczęście wciąż jeszcze broni się przed masową turystyką.

Zatem nasza hultajska trójka, zadumawszy się wcześniej chwilę nad winkiem i typową dla Grecji, obrusową mapą, rusza na zwiedzanie i będzie bardzo starała się tej nieco introwertycznej wysepki, nie zadeptać.

20180610_144624-1

Co warto zatem zobaczyć? Bez czego Kafalonia nie byłaby Kefalonią ?

mapa kefalonia

Wszyscy zgodnie odpowiedzą, że nr. 1 tutaj to plaża Myrtos a nr.2 to jaskinia Melissani. Można w razie potrzeby zamienić numery, ale to i tak najbardziej znany kefaloński duet hitów.

🙂 Plaża Myrtos

Symbol wyspy, spokojnie można o niej powiedzieć, że jest:

a) najpiękniejsza, zachwyca i z dołu i z góry

b) nie da się tu zrobić brzydkiego zdjęcia

Oddaje zatem głos zdjęciom:

 

🙂 Jaskinia Mellisani

Odkryta w latach pięćdziesiątych, kiedy to wspomniane potężne trzęsienie ziemi odsłoniło nieznaną wcześniej grotę. Zwiedza się ją pływając małymi łódeczkami. Przepiękna dziura w suficie … 🙂

 

🙂 Jaskinia Drogarati

Staruszka z niezwykłą akustyką, wykorzystywaną do koncertów z gwiazdami rangi Pavarottiego. Miejsce, które według archeologów ma ponad 100 milionów lat. Jej pełna stalaktytów /sopel wisi od góry/, stalagmitów /sopel rośnie od dołu/ i stalagnatów/ ich połączenie/ komnata ma 20 metrów wysokości.

 

🙂 małe miasteczka, małe porty (piękne mieszanki jachtów i smakowitych tawern):

Fiskardo

Jako jedyne ocalało z trzęsienia ziemi z roku 1953, podziwiać tu możemy zatem oryginalną wenecką zabudowę z XVIII w. Nie zaszkodzi rozglądnąć się dookoła.  Na wakacje wpada tu Madonna i wiele innych gwiazd. A nuż …

 

Katelios

Mała wioska rybacka.  Jest tutaj plaża Agia Barbara, czyli plaża św. Barbary, kilka sklepów, hotel, apartamenty i sporo dobrych tawern tuż nad brzegiem morza. Oprócz tych kilku rzeczy, morza, mnóstwa drzew figowych, pysznego jedzenia, kogutów i kóz, spokoju, naprawdę nic tu nie ma. Na szczęście 😉 Dlatego przez te kilka dni właśnie tu mieszkałyśmy.

  • Agia Efimia -klimatyczny porcik z dużym wyborem tawern.
  • Skala- mały kurorcik, z jedną główną ulicą handlową, fajnym nadbrzeżnym laskiem piniowym i długą, ponad 2 -kilometrową plażą.
  • Agrostoli -stolica wyspy. Tu sporą atrakcją są wielkie (ok. 1-metrowe) żółwie pojawiające się w porcie oraz główna ulica handlowa- Lithostroto.

🙂 Tawerny, tawerny, tawerny i greckie jedzenie …

Mniam … Za każdym razem w Grecji zachwycam się tym samym.

Prostymi, pysznymi rzeczami, które ludzie tu jedzą.

Jogurt z miodem, baklawa,  migdały w miodzie (mantola), jeśli chcemy poznawać greckie skarby na słodko.

Ryby, owoce morza, spanakopita (ciasto szpinakowe z fetą), horiatiki (sałatka grecka), tzatziki (dip jogurtowy), souvlaki, gyros (coś ala kebab), gemista (faszerowane ryżem warzywa), saganaki tyri (smażony ser), mousaka (zapiekanka z bakłażanem i mięsem). Ta lista przysmaków mogłaby się ciągnąć w nieskończoność.

A na popitkę, tylko tutaj, lokalnie produkowane białe wino Robola.

Co więc przytargałam w walizce z powrotem 😉 ? :

Oliwę, czerwone winko prosto z winnicy (w tym  niepowtarzalne, lokalne wino Robola), miód tymiankowy, zioła do sałatki greckiej oraz migdały (zwane mantola) w miodzie oraz te w słynnym, czerwonym, koszenilowym ubranku.

skarby z kefalonii

A teraz coś, co nazywam „pocztówką next time”. Czyli miejsca, do których tym razem nie udało się dotrzeć, więc pozostaną miłym zaproszeniem do powrotu tutaj któregoś dnia. Kolejnym razem więc chętnie zahaczę o plażę Platia Amos, wioskę Assos, pograsuję po Parku Narodowym Enos  oraz wdrapię  na najwyższy szczyt Megalos Soros (1628 m. n.p.m.).

Czy chciałabym tu wrócić ?

Hmmm, popatrzmy raz jeszcze…

kolory kefalonii

Tak. Miejsce, gdzie żywopłoty są z rozmarynu, a każdy hoduje w ogródku lub doniczce bazylię, dba o roślinkę, ale nie śpieszy się z jej podlewaniem (siga, siga) jest zdecydowanie  siedliskiem moich bratnich dusz 😉

 

kolory kefalonii

 

 

Risco del Paso, kozy, aloes, kite&surf Sotavento, wiatr 24h, plaża Cofete, ron miel – TOP ATRAKCJE FUERTEVENTURY :)

plaża Cofete

Dwa lata temu byłam na Lanzarote, rok wcześniej na Teneryfie. Lecąc na kolejną wyspę kanaryjską wiedziałam z grubsza czego mogę się spodziewać. Ponad 4000 km, co najmniej 5 godzin lotu, przyjemna temperatura około 20 stopni. Księżycowy krajobraz, pyszny rum miodowy (ron miel) i śmieszne, pomarszczone ziemniaczki z kolorowymi sosami (papas arrugadas con mojo rojo/mojo verde) 🙂

Fuertaventura znaczy tyle co „silny wiatr”. Dla wszelkiej maści surferów błogosławieństwo, dla całej reszty ciągle rozczochrana fryzura 😉 Tam naprawdę wieje 24h, w jednej chwili promyki słońca zostawiają swój cieplutki ślad na skórze, w kolejnej masz już „gęsią skórkę”. Tak nam było w styczniu.

Ile razy zaniemówiłam ze zdumienia na tej wyspie?

Dwa. Tu i tu.

mapka

 1. Playa de Sotavento & Risco del Paso                                            2. Playa de Cofete

 

Zatem bez czego Fuerteventura nie byłby Fuerteventurą 😉 ?:

🙂 Risco del Paso

To, co zobaczyłam na Playa de Sotavente, a szczególnie jej części zwanej Risco del Paso wprawiło mnie w osłupienie. Nie jestem fanką plaż. Ale to nie jest po prostu plaża. To przepiękna laguna. Wysepki złocistego delikatnego piasku w towarzystwie turkusowej wody wypełniającej liczne mini jeziorka. Wygląd laguny zmienia się w zależności od przypływu, a kilkukilometrowa długość plaży sprawia, że jest tu pusto, najczęściej widać tylko pojedyncze osoby, małe mróweczki w oddali. Idziesz sobie boso przez bezkres, turkus i złoto otulają cię ciepło, a ogromna przestrzeń napełnia spokojem.

Można tu dojechać samochodem lub taksówką -na hasło Risco del Paso oraz Melia Gorriones, kierowca przywiezie nas pod jeden lub drugi kraniec laguny. Jeśli jedziesz z Costa Calma, tak jak my, to koszt wyniesie ok. 10 EUR w jedną stronę.

I jeszcze kilka zdjęć z tego niesamowitego miejsca – bezkresu przestrzeni i spokoju 🙂

Risco del Paso (2)

risco

Risco

Risco del Paso (3)

niesamowita, niesamowita laguna

risco

🙂 Plaża Sotavento (Playa de Sotavento de Jandia, Playa Barca)

O ile Risco del Paso jest tą spokojniejszą częścią plaży Sotavento, o tyle w pobliżu jej części zwanej Playa Barca naprawdę się dzieje. To tutaj odbywają się coroczne mistrzostwa w kite- i windsurfingu i znajduje słynna szkoła Rene Egli. Kiedy tam byłam, na falach królowali akurat kitesurferzy, a nad wodą unosiła kolorowa tęcza latawców.

Kolejnym razem chciałabym zobaczyć to wszystko, tak jak nie udało się teraz, czyli z góry, z punktu widokowego Mirador del Salmo. Wygląda to mniej więcej tak:

Risco del Paso z góry

🙂 Plaża Cofete (Playa de Cofete)

Ukryta w Parku Narodowym na półwyspie Jandia, dzika, przepiękna, prawie 14-kilometrowa plaża. Jest w niej coś dostojnego, tajemniczego i niebezpiecznego. Nigdzie indziej nie widziałam tak wysokich fal. Z powodu silnych prądów nie zaleca się tutaj zażywać kąpieli. Nigdy też nie widziałam cmentarza na plaży, a tu malutki, kameralny, ale jest. Piękne miejsce na tak długi odpoczynek 😉

Można tu dojechać drogą szutrową samochodem lub autobusem miejskim nr 111 z napędem na 4 koła, odjeżdżającym dwa razy dziennie z pętli w Moro Jable. Dla najlepszych widoków warto usadowić się po stronie kierowcy. Niezbędne zaopatrzenie, by z przyjemnością pobyć tu dłużej, to kurtka z kapturem. Bo wieje tu niemiłosiernie.

I jeszcze kilka zdjęć z tej nieziemskiej plaży, skąd chce się uciekać z powodu szalejącego tu wiatru i zarazem zostać jak najdłużej z powodu zamieszkującego tu na stałe piękna 🙂

amazing Cofete

playa de Cofete

playa de cofete

Cofete

Takim oto eleganckim autobusem miejskim 4×4 można tu dojechać :

🙂 Wydmy w Corralejo (Parque Natural Dunas de Corralejo)

Prawie trzydzieści kilometrów kwadratowych jaśniuteńkiego, drobnego piasku. Gdy przyjrzeć mu się z bliska widać niezliczone ilości maleńkich muszelek. Piękny widok. W tle oddalona o jedyne 6 km wyspa Lobos, na którą można popłynąć promem z portu w Corralejo. Ja przyznam, że ponieważ na kolana powaliło mnie wcześniej zobaczone Risco del Paso i plaża Cofete, to wydmy nie zdołały wcisnąć się wyżej niż jako nr 3 na liście tutejszych top atrakcji.

wydmy Corralejo

🙂 Stary port, plaża z rzadko spotykanym tu czarnym piaskiem i jaskinie w miejscowości o jakże swojsko i wdzięcznie brzmiącej nazwie Ajuy (A chuj!)

🙂 Miasteczko Morro Jable i ciągnąca się od Costa Calma 20 kilometrowa plaża Jandia

🙂 Kulinarne skarby wyspy:

– aloes (podobno najbogatsza w składniki odżywcze odmiana na świecie)

-słodziutka kawa „leche leche” ze sporą porcją skondensowanego mleka

-fantastyczne sery kozie „majorero” (należą do najlepszych na świecie)

-podobny trochę do syropu klonowego, ale moim zdaniem smaczniejszy syrop „miel de palma”

-pomarszczone ziemniaczki z zielonym i czerwonym sosem „papas arrugadas+mojo rojo/verde”

-danie obiadowe z cieciorki o jakże wdzięcznej nazwie „ropa vieja” (=stare ubranie)

-najczęściej pity tu trunek „ron miel” (rum miodowy)

-mnóstwo typowo hiszpańskich smaków jak paella czy też orzeźwiająca Sangria

a wszystko to w otoczeniu iście księżycowych krajobrazów i napotykanych na każdym kroku „wiewiórek” czyli pręgowców berberyjskich (ponoć tak się rozpleniły, że za ich dokarmianie grozi obecnie kara 100 EURO).

Najważniejsze z fuerteventuryjskich skarbów (aloes+pyszny ron miel+sery kozie+fantastyczny syrop miel de palma) bezpiecznie przyleciały do Warszawy i zyskały swój nowy dom:

skarby z Fuerteventury

Fuertaventura to wiatr, plaże, surferzy, aloes i …. kozy. Tych ostatnich jest nawet więcej niż mieszkańców wyspy.

Fuertaventura to także niespodziewanie dla mnie: przestrzeń, bezkres i spokój … Niemal puste plaże, jakich nie widziałam na innych wyspach kanaryjskich. Niczym nie zakłócony szum oceanu. I nieodłączny wiatr sprawiający, że chmury przesuwają się szybko po niebie i nic nie jest takie samo jak było jeszcze chwilę temu 🙂

niesamowita, niesamowita laguna

Etna, cannoli, Taormina, Cefalu, arancini, słodka Marsala – TOP ATRAKCJE SYCYLII :)

etna2

Sycylia. Mniaaam…

Dlaczego tam wszystko, nawet zwykła kanapka jest takie pyszne ?

Bo składa się z 3-4  pełnych słońca składników fantastycznej jakości 🙂 ?

Uczta zaczyna się od samego rana. Zapomnij o Starbucks i innych takich – doskonałe cappuccino czy latte macchiato za 1,5 EURO plus cannolo siciliano ze słodziutkim farszem z owczej ricotty za 1.5 EURO, to wszystko czego potrzebujesz, by w porze śniadania poczuć się jak rodowity Sycylijczyk. Tu jada się na słodko. Nic dziwnego, że potem dolce vita 😛

   Z początkiem  września słońce świeci jeszcze bardzo mocno, podgrzewając  tą największą na Morzu Śródziemnym wyspę do 30-32 stopni. Dlatego na obiad wystarczy często tylko arancini -ryżowa kulka wielkości pięści (z farszem grzybowym, szynkowym, szparagowym, łososiowym, ricottowym, szpinakowym, do wyboru, do koloru), kawałek pizzy lub calzone. Mi często wystarczała jako obiad po prostu podwójna porcja lodów, podawanych tutaj często również w bułce. Lub  kawałek cassaty siciliany, która smakuje trochę jak nasz sernik, a wygląda jak włoska flaga, ozdobiona kawałkiem kandyzowanego czerwonego owocka i pasmem zielonej pasty pistacjowej. Nie, w taki upał sycylijskie lody, czyli gelato, zdecydowanie wygrywają. Nie jadłam jeszcze lepszych. Lub tutejszy specjał -pokruszony lód z sokiem owocowym, czyli granita.

   Na Sycylii króluje bakłażan, można go znaleźć w caponacie (rodzaj mini leczo), z makaronowymi rurkami w daniu penne alla norma lub w pizzy alla norma. Owoce morza i ryby także mają tu obłędne, chociaż unikając drogich ristorante, a jedząc głównie w cukierniach (pasticceria), piekarniach (panificio) i małych lokalach (trattoria, rosticceria, tavola calda) nie miałam okazji wielu ich posmakować.

   Na popitkę wino (główna uprawiana tutaj odmiana winorośli to nero d’avolo), a jeśli deserowe, to koniecznie lokalna Marsala, mocna, słodka, w kolorze herbaty.

 

Dlaczego tam wszystko, nawet zwykła kanapka jest takie pyszne ?

Bo jest jedzone w dobrym towarzystwie ?

O tak. Oto nasza sycylijska ekipa 🙂  :

ekipa

 

Ekipa. Mniaaam ….

   A kiedy smaki mamy już wstępnie poznane, warto ruszyć powiększone już nieco cztery litery, by obejrzeć piękne widoki 🙂

Nam udało się wyskoczyć na 1 rejs statkiem, 1 wycieczkę autokarową, 1 podróż pociągiem oraz 2 wycieczki samochodowe:

trasa samochodowa nr 1: Cefalu- Palermo-Scopello-Trapani-Erice-Cefalu (ok.350 km)

trasa samochodowa nr 2: Cefalu- Agrigento (Valle dei Templi + Scala dei Turchi) – Cefalu (ok. 300 km)

Te 2 samochodowe dni były fantastyczne dzięki Ali i Piotrowi, dziękujemy Wam raz jeszcze 🙂 !

Jakie widoczki polecamy ? :

🙂 Etna – czy z wjechaniem kolejką i jeepami za dodatkowe 60 EURO na sam szczyt czy bez, warto, bo wrażenie z przebywania na najwyższym i największym w Europie, nadal czynnym wulkanie jest magiczne. Są tu 4 główne kratery i ponad 200 tzw. stożków pasożytniczych, co sprawia, że i  na niższym piętrze (ok. 2000 m) i wyżej (ponad 3000 m) jest duuużo pięknego i nieokiełznanego do oglądania 🙂 .

Etna, z lawą wybuchającą na 1000 metrów w górę, jest też jednym z najbardziej aktywnych wulkanów na świecie i stanowi realne zagrożenie dla najbliższych mieszkańców. Na jednej z miejskich bram w Katanii, która wielokrotnie ucierpiała od jego licznych wybuchów widnieje napis  „Z popiołów powstaję jeszcze piękniejsza”.  Mega inspirujący. Nadal brzmi mi w uszach 🙂 .

 

🙂 Riserva naturale dello Zingaro

Rezerwat przyrody, przepiękny kawałek dzikiego wybrzeża z zatoczkami. Są tutaj 2 wejścia: południowe, od Scopello i północne, od San Vito Lo Capo. Trasa do przejścia między nimi to ok. 10 kilometrów. My przeszliśmy blisko 1/2 trasy, idąc od strony Scopello i zawróciliśmy na parking, mając jeszcze tego dnia plany na zwiedzenie miasteczka Erice. Jeśli wróciłabym jeszcze kiedyś na Sycylię, to definitywnie po to, by przejść cały ten przepiękny szlak, szczególnie mając w perspektywie lody i cannolo w ramach deseru  i zobaczenie ponoć najładniejszej plaży na wyspie,  takiej niby-karaibskiej, w San Vito Lo Capo.

 

🙂 Pełne uroku miasteczka, z których mi najbardziej podobały się Cefalu, Taormina, Erice (tu fantastycznie wjeżdża się kolejką linową z Trapani za 9 EURO w obie strony)  oraz Agrigento.

CEFALU. Mieliśmy je pod ręką i to pewnie dlatego przez 2 tygodnie nie znalazłam okazji, by wdrapać się na przytuloną do Cefalu górę La Rocca z ruinkami i piękną panoramą. Ale samo miasteczko przeszłam wzdłuż i wszerz z ogromną przyjemnością, jest klimatyczne, sympatyczne i na każdym kroku smaczne. Warto zajrzeć do Katedry i zerknąć na starą pralnię.

TAORMINA. Spacer główną uliczką Taorminy Corso Umberto,  rozpiętą między 2 bramami do miasta – Porta Catania oraz Porta Messina i buszowanie po bocznych uliczkach to wspaniała przygoda, bo miasteczko jest pełne uroku. Podobno główną wizytówką Taorminy i jednocześnie jej największą atrakcją, bez zobaczenia której nie powinno się z niej wyjeżdżać, jest starożytny grecko-rzymski amfiteatr – Teatro Antico di Taormina, więc kolejnym razem na pewno wysupłam z portfela 10 EURO i obejrzę i teatr i majaczącą w oddali Etnę, jeśli nie będzie akurat schowana w chmurach. Tym razem zatrzymały mnie uliczki, balkony i doniczki. Superowe, kolorowe, wesołe ozdoby na każdym kroku.

ERICE. Nazywane czasem Asyżem południa, fantastyczne średniowieczne miasteczko położone na szczycie Monte San Giuliano, nad zatoką Trapani.  Z murów obronnych rozciąga się niesamowita panorama (widać między innymi słynne Saliny, ciągnące się od Marsali aż do Trapani oraz Wyspy Egadyjskie),  a klimat plątaniny uliczek i kamiennych domów jest niezwykły. Erice ma też własny mikroklimat, jest tu chłodniej, za co byliśmy niezmiernie wdzięczni w ten upalny dzień.

AGRIGENTO. Podobne do Erice, dużo starej daty budynków, warto pozaglądać w malutkie uliczki i wspiąć się na górę do Katedry. Bliziutko stad do Doliny Świątyń (Valle dei Templi) oraz pięknych wapiennych klifów -Schodów Tureckich (Scala dei Turchi).

 

🙂 No i stolica wyspy – Palermo, które jest pięknie stare i niestety, nie wiadomo czemu, bardzo zaśmiecone. Najbardziej podobała mi się Fontanna Wstydu (Fontana Pretoria), Katedra (Il Duomo), słynny targ Il Capo oraz okolice Quattro Canti -skrzyżowania dwu najważniejszych ulic miasta. Warto było zainwestować 40×2  minut i 6×2 EURO w dojazd i powrót pociągiem z/do Cefalu, ale drugi  raz bym tu nie powróciła. Wolę nasze Cefalu 🙂 .

 

🙂 Scala dei Turchi (Schody Tureckie)- wyłaniający się z turkusowych wód Morza Śródziemnego wapienny monolit, znajdujący się w pobliżu miasta Porto Empedocle.

 

Co jeszcze warto na Sycylii?

Wybrać się w rejs na Wyspy Liparyjskie.  W skład archipelagu wchodzi 7  wysp pochodzenia wulkanicznego, z których do 3 (Salina, Lipari, Vulcano) przycumowaliśmy. Na Vulcano nie uszły naszej uwadze lecznicze baseny siarkowe, można się w nich za opłatą wykąpać, na pewno zaś nie można przejść obok nich obojętnie…  Na Vulcano i Stromboli są wciąż aktywne stożki wulkaniczne, nad tą ostatnią  stale unosi się strużka dymu, a  wulkan wybucha co kilkanaście minut. To właśnie tutaj bym wróciła, gdy kolejnym razem będę w pobliżu.

 

Gdzie mieszkać?

Tylko w hotelu Santa Lucia,  z takim widokiem na Cefalu, najpyszniejszą cukiernią na świecie oraz restauracją i  basenem zlokalizowanym jakby  „na peronie”,  o czym przypomina przejeżdżający co godzinę, nieuciążliwy,  a wręcz śmieszny pociąg 😉

cefalu (3)

sycyliskie sniadanie

basen na peronie hotel santa lucia

PS. Część zdjęć wygląda trochę jak z obiektywu rybie oko, a to dlatego, że na tym wyjeździe po raz pierwszy miałam ze sobą telefon z fantastycznym szerokim kątem.

Szeroki kąt. Mniam.

Przyjaciele. Mniam

Dolce vita. Mniam.

Sycylia. Mniaaam …

 

riserva zingaro4

Monastyr Vlacherna, kumkwat, Paleokastritsa, plaże w Kassiopi, rekordowa zieleń i przepiękny szmaragd- TOP ATRAKCJE KORFU :)

porto timoni

Pierwsze promienie słońca  świętowałam na RODOS. (Rodzinne ogródki działkowe otoczone siatką ;)) Gdy z ziemi wyjrzały entuzjastycznie zielone pędy posadzonej w maju dyni, a zioła z zielnika sięgały niemal do kolan przyszedł czas, by przenieść się na Korfu 🙂

Nieco ponad dwie godziny lotu i potem jeszcze godzina autobusem i oto jesteśmy w uroczym (jak okaże się dopiero w świetle kolejnego dnia) miasteczku portowym Kassiopi.  Po drugiej stronie morza widać górzystą Albanię i miasteczko Saranda, do którego można wybrać się promem na całodzienną wycieczkę.

Nasza podróż na Korfu to tym razem wyprawa w szóstkę, stworzoną przez unikalny mix dwóch pokoleń, wyjątkową kombinację A+M (bo każde z nas ma imię rozpoczynające się na któraś z tych dwóch liter)

Ekipa A+M wynajmuje więc samochód i przez 3 dni objeżdża wyspę, każdego robiąc ok. 120 km. Po drodze sporo wąskich dróg i ostrych zakrętów, przy wjeździe do kilku wiosek nawet sygnalizacja świetlna i ruch wahadłowy z powodu braku wystarczającej przestrzeni na mijanie się samochodów.

Trasa nr 1 (wschodnie wybrzeże):

Kassiopi-Kouloura-Ipsos-Kontokali-Kanoni-Korfu-Gouvia-Paleokastritsa-Skripero-Acharavi-Kassiopi

Trasa nr 2 (północne wybrzeże):

Kassiopi- Palia Perithia-Acharavi-Sidari-Peroulades-Arillas-Afionas-Karousades-Acharavi-Kassiopi

Trasa nr 3 (zachodnie wybrzeże):

Kassiopi-Acharavi-Velonades-Afionas-Agios Georgios-Makrades-Angelokastro-Lakones-Paleokastritsa-Skripero-Acharavi-Kassiopi

Po drodze mnóstwo wspaniałych widoczków- zatoczek, klifów, gajów oliwnych, sadów pomarańczowych i cytrynowych, winnic. Trasa cudo 😉 Kolejnym razem  marzy nam się pojechać w dół mapy, by zobaczyć co kryje się w  południowo-zachodniej i południowo-wschodniej części wyspy 😉

A więc co zapadło nam w pamięć, tak że zawsze będziemy kojarzyć to z Korfu:

🙂 na pewno widoczne na zdjęciu powyżej i poniżej Porto Timoni, czyli dwie fantastycznie przepiękne zatoczki otulone zielenią /niełatwo tu trafić, choć absolutnie warto !!!- chętnych czeka najpierw dojazd do miasteczka Afionas, zapytanie miejscowych o wskazówki, a potem jakieś 30 minut spaceru w dół kamienistą ścieżką, z dylematem czy patrzeć pod nogi, czy podziwiać odsłaniające się widoczki /

 

 

🙂 urzekające trio: 1/ symbol wyspy – monastyr Vlacherna + 2/ w tle zielona Pontikonnisi (Wyspa Mysia)  + 3/  samoloty lądujące prawie na wodzie /by tu dojechać, trzeba kierować się na sąsiadujące ze stolicą Kanoni/

 

 

🙂 przepiękny fragment trasy wzdłuż południowego wybrzeża, a na nim fantastyczne widoczki wyskakujące jak grzyby po deszczu, zaczynające się  w miejscowości Sidari: Kanał Miłości (Canal d’Amour, do którego co chwila wskakują śmiałkowie, by według tutejszej legendy zapewnić sobie szczęście w miłości), przylądek Drastis, klify Peroulades, Logas Beach